Gdy uzasadniłam sama przed sobą, że to wszystko są brednie i po prostu „jestem naznaczona byciem biedną i nieszczęśliwą” poczułam ulgę i satysfakcję! No przecież oczywiste jest, że mam rację. Przecież tyle jest „dowodów” na to, że to właśnie tak działa i że tylko co poniektórym udaje się żyć dobrze i szczęśliwi (ale to tylko dlatego, że mają układy, bogatych rodziców i hojnego męża). Zaczęłam więc szukać możliwości, aby wyrobić sobie układy bądź też znaleźć kogoś kto chciałby się ze mną ożenić (- czytaj zaopiekować)
Szło mi opornie. Powiedziałabym, że zamiast robić się lepiej, zamiast posuwać się do przodu – zaczęłam się cofać. Bo pozorne układy nie działały, a cena za „mężowskie zaopiekowanie się mną” zdecydowanie nie była warta zapłacenia.
Gdy wściekłość z powodu „dziwacznego pomysłu, że kreuję swoje życie” trochę mi opadła – zaczęłam zastanawiać się na tą całą ideą. Im więcej czytałam, im bardziej zagłębiałam się w te tematy – tym bardziej sobie uzmysławiałam, że coś w tym może być, że fakt iż ja w to nie wierzę – nie znaczy, że to nie działa…
Doszłam do punktu kiedy zrozumiałam, że po pierwsze: nie cierpię siebie (więc jak niby ktoś miałby mnie kochać?), po drugie: nie wiem po co żyję (chyba siłą rozpędu), po trzecie: nie wiem w czym jestem dobra (więc jak niby miałabym się w czymś wybić), po czwarte: jestem przepełniona strachami i czarnymi wizjami (przejęte od rodziny i otoczenia), po piąte: wierzę w to, że świat i ludzie są złym miejscem – przekonania (wiec i tak mi się objawia), po szóste – dziwnym zbiegiem okoliczności – te wszystkie smętne wizje, które snułam w głowie – spełniają się w moim życiu…
Po takim podsumowaniu nic tylko strzelić sobie w łeb 😉
Jak wiesz, w łeb sobie nie strzeliłam, tylko zaczęłam punkt po punkcie starać się znaleźć odpowiedzi na powyższe punkty, polubić siebie, ale przede wszystkim zmienić to co mam w głowie: nie bronić się przed złym, ale oczekiwać dobrego.
Trochę czasu to zajęło, ale w tamtym momencie patrząc na moje życie – wiedziałam, że nie mam nic do stracenia, że próbowałam już starej drogi, obwiniania innych i że to absolutnie nie zmieniało mojej rzeczywistości. Pomimo obaw, że mi się nie uda, że ta nowa droga nie zadziała, że ktoś mnie wyśmieje, że się rozczaruję, że „pewnie zadziała dla wszystkich, tylko nie dla mnie” – podjęłam rękawicę i wytrwale zaczęłam kroczyć do tego, aby zmienić siebie, w konsekwencji czego – zmienić swoje życie.
I dzisiaj Ci mówię z całą stanowczością – Ty jesteś odpowiedzialna za swoje życie i Ty możesz je zmienić na lepsze. Nie jesteś bierną kukiełką, która z powodu kaprysu losu ma cierpieć i doświadczać, nie odebrano Ci umiejętności myślenia, działania i zmieniania się – wręcz przeciwnie – dano Ci możliwości uczynienia ze swego życia tego co chcesz. Dano Ci także wolność podjęcia wyboru w jedną albo drugą stronę…
z internetowym uściskiem,
Ania Witowska
4 komentarze. Zostaw komentarz
Jestem dokładnie na etapie: „po pierwsze: nie cierpię siebie (więc jak niby ktoś miałby mnie kochać?), po drugie: nie wiem po co żyję (chyba siłą rozpędu), po trzecie: nie wiem w czym jestem dobra (więc jak niby miałabym się w czymś wybić), po czwarte: jestem przepełniona strachami i czarnymi wizjami (przejęte od rodziny i otoczenia), po piąte: wierzę w to, że świat i ludzie są złym miejscem – przekonania (wiec i tak mi się objawia), po szóste – dziwnym zbiegiem okoliczności – te wszystkie smętne wizje, które snułam w głowie – spełniają się w moim życiu…”. Podziwiam Panią za to, że jakimś cudem udało się Pani wyjść z tego impasu. Ja na razie, pomimo chwilowych optymistycznych „kopów” w postaci chociażby takich wpisów, a także wielu mądrości z przeróżnych poradników rozwoju osobistego, niestety nie potrafię przebrnąć tej granicy. To jest tak, jakbym dostała wszystkie potrzebne narzędzia do wykonania rzeczy (głęboka świadomość problemu i chęć zmiany), którą pragnę zrobić, a zupełnie nie wiedziała jak ich użyć.. Ale ten wpis daje mi nadzieję, że wytrwałość i odrobina wiary sprawi, że kiedyś wszystko się zmieni, tylko dzięki mnie samej, mojej pracy i walce. Jeszcze nie wiem jak, ale nie tracę nadziei.. Pozdrawiam, L.
Hej, dotykasz sedna tematu „masz sto tysięcy narzędzi, technik, sposobów”, ale żadnego z nich nie używasz, szukasz dalej, licząc, że coś okaże się lepsze, bardziej cudowne i spektakularne. Jeśli mogę poradzić: wybierz tylko jedną książke, sposób, warsztat, trenera, cokolwiek, co Cię zainspirowało i zastosuj (przynajmniej przez 2 tygodnie). Co więcej – skoncentruj się tylko na jednym temacie. Czemu? Wyobraź sobie wiązkę lasera skierowaną w jeden punkt – pełna moc=szybkie działanie i efekty, a Ty teraz tego własnie potrzebujesz, efektów, poczucia, że odzyskałaś moc, że coś drgneło 🙂 Dasz radę, tylko przestań szukać, a zacznij używać. Ściskam serdecznie!!
no i wiem to wszystko,że zalezy ode mnie, że powinnam cos z tym zrobić, ze chce zmienic, Tylko co jeśli nie wiem NA CO chce to wszystko zamienic i co chce robic…i to jest najgorsze, nie wiedzieć czego się chce…
Pobaw się w zabawę w przeciwności… Przykład: nie chcę już nudnej pracy w której zarabiam grosze – chcę pracy, który będzie mi przynosiła satysfakcję i dobre wynagrodzenie… Kolejne: nie chcę się nudzić w życiu i mieć wrażenie, że mi przecieka przez palce – chcę robić fajne rzeczy, spełniać cele i marzenia itp itd Następna rzecz, którą robisz to zadajesz sobie pytanie: co mogę zrobić aby tak się czuć i tego doświadczać… spróbuj 🙂 powodzenia!