Co mnie nie zabije to mnie… czyli o doświadczaniu

1 komentarz

11 godzin w samolocie to dość surrealistyczne przeżycie. uziemienie, a właściwie “u_powietrzenie” nie daje za wiele możliwości ruchu… wszystko wydaje się dalekie i odległe, nabiera innego znaczenia i zmusza do dystansu. wiecznie dzwoniący telefon zamilkł, laptopowi zdechła bateria. są tylko chmury myśli i zmieniające się kilometry do celu. czas w powietrzo_przestrzeni uczy cierpliwości i zachęca do fantazjowania na temat przygody, która mam nadzieję czeka na miejscu…

po wyjściu z lotniska uderzyło mnie powietrze, które przypomina saunę, wilgotne, ciepłe i oblepiające oraz sympatyczny kierowca, który miał mnie odebrać. jedziemy 45 min do hotelu lawirując pomiędzy dziesiątkami motocykli i różnych dziwacznych pojazdów drogowych. jeszcze tylko formalności w recepcji i windą do pokoju, który rozmiarem przypomina przyzwoitej wielkości polskie mieszkanie. różnica w czasie, zmęczenie po nieprzespanym locie trzyma mnie i nie pozwala zasnąć… w końcu szum klimatyzacji usypia mnie na parę ładnych godzin…

po niespodziewanym przebudzeniu przez serwis hotelowy, który telefonicznie sprawdzał czy nic mi nie trzeba ogarniam się i postanawiam rozejrzeć się po okolicy. jest dopiero po 17, ale miasto już spowija mrok. decyduję się pojechać tuk-tukiem (trzykołowy transport) na Silom-nocny market, który podobno właśnie o tej porze zaczyna budzić się do życia. ciągnące się w nieskończoność stoiska z dosłownie wszystkim… podróbkami wszelakich marek, gadżetami mniej lub bardziej potrzebnymi do życia, a wszystko w bardzo niskich cenach, aż ręka swędzi, aby sięgnąć do portfela i oddać sie zakupowemu szaleństwu…

co mnie nie zabije to… w myśl tego powiedzenia decyduję się zjeść na ulicy. kupuję mix z różnych misek i patelni nie wiedząc czego się spodziewać. komunikacja za pomocą gestów sprawdza się całkiem nieźle! za przykładem lokalnych mieszkańców znajduję sobie jakiś schodek, aby usiąść, błyskawicznie opanowuję sztukę jedzenia pałeczkami i oddaję się przyjemności jedzenia. trudno jest opisać smaki i niektóre składniki rozpznałam tofu i kapustę, cała reszta po prostu była smaczna. nasycona daniem głównym-poprawiam deserami, gdzie jedna z próbowanych rzeczy smakuje jak kadzidełko (czy zapach może przełożyć się na smak?) następnie ruszam gdzie mnie oczy poniosą po prostu doświadczając miasta.

pierwsze godziny w tajlandii restartują sposób myślenia i reagowania. proces, który uważam za niezbędny, aby móc otworzyć się na nowe, aby poszerzyć horyzonty… wytrącają mnie z przewidywalnej rutyny i w jakiś sposób wprawiają w stan ekscytacji i ciekawości… jutro stoi przede mną otworem… pełne możliwości… a ja nie mogę się go doczekać!

pozdrawiam z bangkoku,

Ania Witowska

1 komentarz. Zostaw komentarz

  • Zbieranie doświadczenia to urok naszego życia. To takie właśnie podróżowanie!!! Wszyscy w glebi duszy lubimy podróżować i zwiedzać. Wystarczy odpowiednio sie przygotować i caly świat stoi przed nami otworem !!!!

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wypełnij to pole
Wypełnij to pole
Proszę wpisać prawidłowy adres e-mail.
Aby kontynuować, musisz zaakceptować warunki