Czy musisz „się nacierpieć” aby być szczęśliwa?

6 komentarzy

Kiedyś myślałam, że jak się tak bardzo nacierpię, namęczę i nawalczę to kiedyś moje życie się odmieni… Że „zasłużę” sobie na to. Że będzie lepiej i że nagroda i szczęście będą proporcjonalne do poziomu bycia męczennicą… Ku mojemu zaskoczeniu czas mijał, a poprawa nie nadchodziła. Co gorsze, niezależnie od tego ile poświęcałam, ile płakałam, jak bardzo skrzywdzona się czułam, jak bardzo uważałam, że wszystko jest niesprawiedliwe – efekt w postaci mojego samopoczucia i tego jak moje życie wyglądało – był coraz gorszy.

Bałam się być tym kim czułam, że w środku jestem – więc naginałam się do tego jak ludzie chcieli mnie widzieć (i czułam się jakbym wiecznie udawała). Bałam się zaufać temu co wydawało mi się, że jest słuszne, więc słuchałam opinii innych (i zawsze na tym źle wychodziłam). Bałam się tego co inni powiedzą, jak mnie ocenią, więc robiłam rzeczy, które rzekomo wypada i które powinny zadziałać (ale które nigdy nie działały). Nie widziałam żadnej wartości w sobie, więc poświęcałam się nadmiernie, naginałam do innych, byle tylko zasłużyć na uwagę i miłość (co oczywiście nie działało). Nie chciałam nikomu sprawić przykrości, więc udawałam głupszą i nudniejszą niż byłam, aby tylko ktoś nie poczuł się gorzej przy mnie (okrutnie przy tym raniąc samą siebie). Nie czułam, że mam prawo żyć tak jak mi się wydaje, że żyć powinnam, więc żyłam tak jak wszyscy mówili, że żyć wypada i tak jak większość udawałam, że „wszystko jest w porządku” (ale w środku coś we mnie krzyczało).

Koniec końców doszłam do poziomu gdzie ból egzystencjalny był tak duży, że nie mogłam już dłużej wytrzymać ani czekać na to aż coś się zmieni. Aż moje bycie nieszczęśliwą zamieni się na pełnię szczęścia, aż ktoś udzieli mi przyzwolenia na to abym mogła zacząć żyć lepiej, aż ktoś za mnie zmieni to co czuję i sprawi, że zacznie być dobrze…

Postanowiłam, że choćby nie wiem co – zmienię to jak się czuję! Złożyłam sama sobie solenną obietnicę, że już nigdy, ale to nigdy nie pozwolę sobie czuć się tak źle sama ze sobą i swoim życiem. Nie miałam pojęcia jak to zrobię, ale wiedziałam, że zrobię! Choćby nie wiem co się działo, choćby nie wiem kto próbował mnie zatrzymać, choćbym nie wiem czego miała spróbować, choćby nie wiem ile czasu to miało trwać – ZROBIĘ TO! Bo niezależnie od tego jak bardzo chciałabym „ABY SIĘ COŚ ZMIENIŁO… ABY KTOŚ MI POMÓGŁ…” to się po prostu nie wydarzy! I jeśli ja czegoś ze sobą i ze swoim życiem nie zrobię – nadal będzie tak jak jest!

No i zaczęłam robić 🙂 Najpierw poczucie wartości, później wybaczanie, później kompletna zmiana myślenia i nastawienia do świata, następnie przekonania… Krok po kroku, dzień za dniem, zmiana, za zmianą działałam i poszerzałam swoją strefę komfortu aż osiągnęłam stan, który jest kompletną przeciwnością tego jak żyłam kiedyś! Ten mój ból i zmagania z przeszłości – pamięć tego przez co przechodziłam i jak się czułam – pcha mnie do tego aby pomagać dzisiaj i pokazywać drogę kobietom takim jak Ty!

Bo naprawdę – uwierz mi – cierpienie nie jest nam potrzebne! I wcale nikomu nie pomagasz kurcząc się w sobie ani poświęcając. Świat nie staje się lepszy gdy cierpisz ani gdy jesteś nieszczęśliwa. Nikt nie zyskuje na tym, że  nie robisz tego czego pragniesz, ani, że żyjesz z dnia na dzień w swoistym zawieszeniu.

Więc nie ma sensu tego robić!

Cokolwiek dziś czujesz, gdziekolwiek dziś jesteś – unieś dwa palce do góry i obiecaj sobie, przysięgnij, ale tak z całego serca (!!!) że odnajdziesz swoje wewnętrzne światło i zaczniesz nim świecić! Że dokopiesz się do wartości, które w sobie nosisz (bo oczywiście, że je masz!!!) i że będziesz szczęśliwa – choćby nie wiem co!!!!

Bo tylko tak warto przeżyć życie! Naprawdę!

Niech ten mój post i piosenka Boba Marleya naładuje Cię wiarą i będzie Twoim nowym drogowskazem na resztę Twojego życia!!

Shine Like A Star – świeć jak gwiazda!


buziaki ode mnie,

Ania Witowska

6 komentarzy. Zostaw komentarz

  • Dobrowolska
    31 lipca 2016 12:59

    Dziękuję Aniu za „ten” wpis☺czuję ze ruszam do przodu.SĄ to małe kroczki ale przed siebie

    Odpowiedz
  • Droga Aniu, tak właśnie się czułam kilka lat temu,ale nastąpił moment przełomowy w moim życiu iiiii ruszyła machina zmian. Teraz jestem w pełni szczęśliwa i spełnienia;-) no może jeszcze troszeczkę muszę popracować.  Kiedyś usłyszałam takie Słowa:….. WIEK NIE JEST WYZNACZNIKIEM MŁODOŚCI I CHĘCI DZIALANIA… :-)) tak właśnie jest w moim przypadku;-) pozdrawiam i czekam na więcej wpisów. 

    Odpowiedz
  • Aniu, piszesz niejako o mnie… tylko ten happy end jeszcze nie mój. Dotarłam do miejsca, do którego myślałam, że nigdy, przenigdy nie dojdę. Zatrzymałam się na wysepce i zaczęłam strasznie płakać. Nagle -jakby ktoś odłączył mnie – płacz ustał – wszystko jakby się zatrzymało. Spojrzałam w bok i zdałam sobie sprawę z tego, że tylko jeden krok czy dwa i będzie po wszystkim. Ulicą pędził auta jak oszalałe. To był ułamek sekund. Jedna myśl. Chwila. Zaczęłam płakać znowu jednak to były zupełnie inne łzy. Gorące. Uwalniające. Jednocześnie ze świadomością – czy aż do tego musiało dojść, żebym zauważyła w tym wszystkim siebie?… Wierzę, że nie zbliżę się już nigdy do tej granicy. Jednak nie wiem jak przejść przez proces powrotu do siebie, o którym piszesz. Jeśli jednak jest mi to dane – dam radę. Z wdzięcznością, Anka.

    Odpowiedz
  • No właśnie tak ze mną jest – żyję w takim zawieszeniu. Dzień za dniem mija, tak samo. Praca, która daje niezłe zarobki, ale nie satysfakcjonuje i wręcz powoduje, że czuję się nikim, stres stres i stres. No ale jak się zwolnię z czego będę żyła? Gdzie znajdę pracę w tym wieku? Odwieczny dylemat. Rachunki rachunki rachunki. Nie mam męża, który mnie utrzyma – muszę sama o siebie dbać. Zawsze martwię się o innych – o sobie myślę na końcu, albo wcale. Cieszy mnie, gdy mogę zrobić coś dobrego dla innych, jednocześnie gdzieś tam na dnie serca czuję czasem niepokój, takie ukłucie – a gdzie w tym wszystkim jestem ja?

    Odpowiedz
  • No wlasnie,ile trzeba sie nacierpiec,zeby byc szczesliwym.Jeszcze wczoraj tak mayslalam,ze jak zycie po mnie jezdzi (czyt.pozwalam po sobie jezdzic) to to wszytsko jest po cos,ze jest w tym jakis sens i gdzeis tam czeka mnie nagroda za bol i smutek i zszargane nerwy .Cos jednak od zawsze we mnie krzyczy,ze to wcale nie tak,ze nie trzeba przyjmowac ciosow jeden za drugim i wciaz sie usmiechac i zadowalac innych,ten krzyk jednak wciaz za slaby,zbyt cichy ale zaczelam go slyszec,codzien coraz glosniej i to chyba sa te male kroczki moje,w kazdym razie tak to czuje.Czuje rowniez,ze jeszcze dluga droga,bardzo,i strach przed (r)ewolucja ale oswajam go rowniez codzien,ten lek.
    Pozdrawiam wszystkich walczacych.
    Ps.ciesze sie,ze znalazlam ten blog.

    Odpowiedz
  • Aniu jesteś WIELKA ? zapalasz światełko w tunelu

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wypełnij to pole
Wypełnij to pole
Proszę wpisać prawidłowy adres e-mail.
Aby kontynuować, musisz zaakceptować warunki